![]() |
Boże Narodzenie 1997 r.
“Jak
się nie ma, co się lubi,
to się lubi, co
się ma.”
KOCHANI
DOMOWNICY!
Aż
strach pomyśleć, że już tak dawno nic do Was nie napisałem. Wstydzę się
okropnie. Szkoda, że nie będzie tego widać na papierze, jak się
czerwienię ze
wstydu. Tym nie mniej lepsze od tego, co nie widać, jest to, co jest
widoczne. Niech więc na
papierze będzie widoczna (bo poświadczona
znakiem widzialnym jakim jest pismo) radość z naszego kolejnego
spotkania.
Niech radość Boża będzie naszym pozdrowieniem. Św. Paweł w Liście do Filipian woła:
“Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz
powtarzam: radujcie się!” (Flp
4,4). I choć
wydawałoby się, że radość jest dla tych innych: lepszych, zdrowszych,
to jednak
w Panu, każdy z nas ma dość powodów do radości. Wszak zbliża
się okres Adwentu
– okres radosnego oczekiwania na przyjście – Pana
oraz czas Świąt Bożego
Narodzenia, które niosą radość, bo Pan stał się Człowiekiem,
aby być Bogiem z
nami.
Pragnę
jeszcze i tą radością podzielić się z Wami. Otóż stało się
moim udziałem pewne
usprawnienie: udał się “zmusić” do pracy
mój komputer, który już od kilku lat
stał na biurku i spełniał bardzo istotną funkcję: zawadzał. Niestety.
Podobnie
jak maszyna do pisania, nie chce sam pisać. Nie wiem
więc,
czy to udogodnienie wpłynie na jakość
tego, co będę
pisał. Może jednak nie będzie tak źle, ponieważ jak już chyba
sygnalizowałem,
pragnę częściej “wpuszczać” w “moją
działkę” inne osoby. Modlitwa jest tak
wielkim bogactwem, że jedna osoba nie jest w stanie jej wyczerpać. Tym
jednak
razem spróbuję jeszcze ja z własnych zasobów coś
“wyprodukować”.
Któryś
już rok na łamach naszego LISTU prowadzę rozważania o modlitwie. I na
pewno to,
co napisałem, jest zaledwie jakąś mikroskopijną cząstką w tym temacie.
Kontakt
człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem jest czymś ostatecznie
niezgłębionym i
bardzo indywidualnym. Każde więc
mówienie czy pisanie
o modlitwie nie może stanowić jakiejś “żelaznej”
reguły. Istnieją jednak pewne
prawidłowości, które warto uwzględnić. Jedna z nich bywa
– zaznaczam: bywa –
zmęczenie modlitwą czy nawet pewna niechęć do modlitwy. Przejawia się
to utratą
“smaku” modlitwy. Modlitwa staje się czymś, do
czego nie czuje się pociągu,
trzeba się do niej przymuszać. Pojawić się to może
szczególnie, gdy dla kogoś
modlitwa stanowi główne zajęcie a nie widzi jej
owoców. Najpierw chciałbym
stwierdzić, że na taką sytuację trzeba spojrzeć bardzo spokojnie. Jest to bowiem zjawisko zupełnie
normalne i przede wszystkim nie
należy zaczynać od obwiniania się, że się “zeszło
na psy” lub coś w tym
stylu. Sytuacje kryzysowe najpierw służą naszemu wewnętrznemu
rozwojowi. Np.
ślimak, kiedy rośnie, zaczyna się czuć źle w swojej skorupie, bo jest
ona za
małą i go uciska. Porzuca więc
starą skorupę i przez
jakiś czas pozostaje niczym nie osłonięty. W ty czasie rośnie nowa
muszelka.
Spróbujmy “wczuć” się w sytuację owego
ślimaka. Nie dosyć, że nie ma swego
“domu”, że jest odsłonięty, bez żadnego
zabezpieczenia, to jeszcze organizm
musi dodatkowo “pracować” na nowy
“dom”. Nic tylko się załamać. Na szczęście
dla ślimaków nie mogą się załamać. Dlaczego? Bo nie mają
szkieletu i są
doskonale giętkie. Ja przynajmniej nie spotkałem załamanego ślimaka.
Natomiast
samemu mi się zdarzało być załamanym stanem mojej modlitwy. I
spotykałem ludzi,
zwłaszcza młodych, którzy nie potrafili spokojnie przyjąć
faktu kryzysu na
modlitwie i odchodzili od modlitwy, uważając, że to wszystko nie ma
sensu, że
są do niczego i Pan Bóg na pewno ich ma “w
nosie”.
Kryzys
jest ważnym elementem życia każdego człowieka i kiedy się pojawia nie
należy go
lekceważyć, ale też nie dramatyzować. Dotyczy to różnych
dziedzin życia i modlitwa –
o czym zacząłem pisać – nie jest od tego
zjawiska
wolna. I dobrze. Bo nasza modlitwa ma się rozwijać – podobnie
jak każdy z nas –
do końca. A jeżeli uznamy, że wszystko jest w porządku, to często
zamykamy się
na rozwój – zwłaszcza ten wewnętrzny
(bo na zewnętrzny
po jakimś czasie trudno liczyć i w wieku np.
50 lat
nie miałoby większego sensu spodziewać się wyrośnięcia
“mlecznych” zębów
dlatego, że sprzykrzyła się nam proteza).
Jak
zachować się w modlitewnym kryzysie? Myślę, że najpierw trzeba
przyjrzeć się z czego on
wypływa. Przyczyn może być wiele. Na pewno
zasygnalizuję zaledwie niektóre. Wydaje mi się jednak, że
zanim zaczniemy się
przyglądać trudnościom związanym z modlitwą, należy odnowić
dotychczasowe
postanowienia modlitewne i pilnować czasu przeznaczonego do tej pory na
modlitwę, żeby go zbyt pochopnie nie skracać. Czas i dobra intencja są
na
modlitwie podstawowymi wartościami. Natomiast odczucie
“udanej” modlitwy jest
często czymś bardzo względnym i subiektywnym. Tak mi się wydaje, że
właśnie
kwestia czasu przeznaczonego na modlitwę jest w kręgu tych
najważniejszych. I
jeżeli w podobnych okolicznościach –
wcześniej potrafiliśmy spędzić na modlitwie
określony czas, a teraz w sytuacji “zmęczenia”
modlitwą lub braku “smaku” na
modlitwie (przy – powtarzam – tych samych
okolicznościach zewnętrznych) ta sama
ilość czasu wydaje się nam zbyt długa, jest to znak, że nie ma podstaw
do
skracania czasu danego wyłącznie Panu Bogu. Co innego, gdy zmieniają
się
okoliczności życia. Ale
gdy jedyną zmianą jest to, że
przedtem czuliśmy chęć do modlitwy, a obecnie tej chęci nie czujemy,
nie należy
zmniejszać czasu modlitwy. Bywa, że modlenie się
– o czym
już kiedyś pisałem – staje się ciężką pracą i wysiłkiem. I
ten trud trzeba
podjąć.
Dlaczego
rzeczywistość tak wspaniałą, jaką jest spotkanie i rozmowa z Bogiem,
staje się
ciężarem? Wszelkie czynności powtarzane po jakimś czasie zaczynają
nużyć.
Zobaczmy to na przykładzie – wspomnijmy coś, co sprawia nam
przyjemność, coś co
lubimy np. jakąś
potrawę.
Może na samą myśl “ślinka” nam
“leci”. Pomyślmy teraz, co by się stało,
gdybyśmy tę samą potrawę jedli przez miesiąc. Pewnie zaczęłaby nam
“wychodzić
nosem”. Dwa są wtedy wyjścia. Jeśli nie mielibyśmy wyboru i
ta potrawa byłaby
jedyna, którą dysponowalibyśmy, jedlibyśmy ją “z
rozumu” - żeby nie “paść” z
głodu. Natomiast gdybyśmy dysponowali możliwością zmiany
“repertuaru” potraw,
to byśmy takiej zmiany na pewno dokonali. Z modlitwą dzieje się
podobnie. Są
modlitwy, które przyjęliśmy
jako zobowiązanie i należy
je zachować (chyba, że zobowiązanie było podjęte pochopnie lub dalsze
kontynuowanie takiej “przymuszonej” modlitwy
przyniosłoby więcej duchowej
straty niż korzyści). Ale w “pozostałej” modlitwie
można, a nawet należy
stosować urozmaicenie. Niemowlak pije tylko mleko, ale gdyby osobie w
wieku np. 10 lat też
tylko mleko podawać, to by padło z głodu. Do
modlitwy też trzeba prowadzać nowe elementy. Oczywiście, że tych
“nowości” jest
ograniczona ilość. “Nowością” będzie wtedy zmiana
“akcentów” - raz (czy przez
pewien okres) będzie to dana forma (“narzędzie”)
modlitwy, a kiedy indziej –
inna. Czasem nawet z tego “zestawu”
różnych postaci modlitwy trzeba będzie coś
usunąć. Zwłaszcza gdy
namnożyliśmy sobie różnych
modlitewnych zobowiązań. Takie bezkrytyczne mnożenie modlitw może stać
się
przyczyną wielkiego strapienia duchowego a przecież lękamy się
“porzucić” daną
modlitwę. Nie lękajmy się tego uczynić, jeśli czujemy, że kontynuowanie
tego
stanowi ciężar, który niszczy naszą relację z Bogiem zamiast
ją ożywiać. Warto
jednak – dla pewnego komfortu duchowego – spytać o
to przy okazji
np.
korzystania z Sakramentu Pojednania – żeby
pochopnie nie zwalniać siebie z danej modlitwy.
Trudności
z wiernością modlitwie mogą się również wiązać z
próbą wiary, którą zsyła Bóg,
aby okazał się na ile jesteśmy wytrwali w niekorzystnych dla nas
warunkach. Bóg
pragnie mieć współpracowników, na
których może polegać w każdej sytuacji, stąd
dopuszcza takie doświadczenia.
Można
tu także doszukać się pokusy szatana.
Ponieważ
modlitwa jest potężnym orężem w walce przeciw złu, zły duch robi
wszystko, aby
człowieka zniechęcić, odwieść od modlitwy. Obrazowo przedstawia się to
w ten
sposób, że gdy do jakiegoś zła człowiek jest kuszony
– wystarczy jeden diabeł,
natomiast do kuszenia przeciw modlitwie wysyłanych jest stu
diabłów. Oczywiście
jest to tylko zilustrowanie siły pokusy, ale warto i o tym pamiętać, że
i w tym
kierunku bywamy kuszeni – kuszeni do zaniechania dobra. I
wtedy nie należy
dokonywać zmian w swojej modlitwie bez konsultacji z np.
spowiednikiem. Wystrzegać się też (w sytuacji kuszenia) trzeba
istotnego
skracania czasu modlitwy. Oczywiście nie chodzi o to, byśmy modlili się
z
zegarkiem w ręku. Jest znana w życiu duchowym zasada “agere
contra” - “działać przeciwnie” - jestem
kuszony do skrócenia modlitwy – wydłużę
ją. We wszystkim tym należy zachować dużo spokoju, żeby w żadną stronę
nie
przesadzić.
Tak,
jak w miarę upływu czasu, każdy z nas się zmienia, razem z nami będzie
zmieniać
się modlitwa. I jest to zjawisko zupełnie normalne. I tak jak
przerzucamy
rzeczy w szafie, jedne zachowując, inne wyrzucając, a jednocześnie inne
przeznaczając do przeróbki, tak podobnie ma się rzecz z
modlitwą. Tak jednak
jak w każdym czasie potrzebujemy ubrania, choćby nawet było pocerowane,
tak
również w każdym czasie życia na ziemi ma nam towarzyszyć
modlitwa. Nie tak
ważne jak się modlimy, ile
że się
modlimy. Niech modlitwa zawsze będzie dla Was chlebem powszednim. I jak
prosimy
Boga o chleb powszedni, tak modlić się trzeba o umiejętność modlenia
się.
Kochani
Domownicy! Rozpisałem się, ale już chyba dość tego pisania. Tematu i
tak nie
wyczerpię a Was tylko zamęczę. A jeśli zmęczyliście się czytaniem tego
mojego
pisania, to teraz weźcie głęboki oddech i uśmiechnijcie się.
Bóg jest naszym
odpoczynkiem. Niech więc
da Wam spocząć w sobie i
niech ten Boży odpoczynek będzie chwilą Waszej radości i jako
przedsmaku
radości wiecznej.
Ale
nie tylko tej radości Wam życzę. Nadchodzący czas Adwentu i Bożego
Narodzenia
to czas – jak pisałem na początku – radości.
Radości, że Bóg przyszedł,
przychodzi i przyjdzie. Bóg jest Panem czasu i w każdym
czasie jest obecny. I
to jest dla nas wielka radość, że Bóg chce być z nami
– chce być naszym Emmanuelem
– Bogiem z nami. I radości z przeżywania tej
prawdy gorąco Wam życzę.
Oczywiście
jeszcze będzie świąteczny deser.
Do
starego mnicha przyszedł kiedyś inny współbrat i żalił się,
że nie potrafi już
ani wierzyć, ani się modlić. Prosił o zwolnienie ze służby Bożej,
ponieważ jego
serce skamieniało a modlitwy stały się tylko jednym wielkim udawaniem.
Doświadczony
zakonnik nie uwzględnił prośby, lecz odpowiedział:
”Jeśli
już nie potrafisz się modlić, to idź i przynajmniej przypatruj się, jak
robią
to inni”.
(Ks.
Kazimierz Wójtowicz,
Okruchy, s. 22)
Późna
noc. Rzecz się dzieje na szosie. Ksiądz wysiada z samochodu i w
światłach
reflektorów – by zdążyć przed północą
– kończy odmawianie brewiarza, którego
wcześniej nie zdążył odmówić. Kierowca przejeżdżającego obok
pojazdu mruczy
sobie pod nosem: “Ależ to musi być pasjonujący
kryminał!”
(za:
Ks. Jan Kracik, Żarty niepoświęcone,
s. 95)
![]() |