rmbbznak150dpi.gif (7907 bytes)

Powrót do listy rozważań

Boże Narodzenie 2003 r.

 "Jak się nie ma, co się lubi,

 to się lubi, co się ma."

KOCHANI  DOMOWNICY!

         Tak dawno nie pisałem, że pewnie już pogodziliście się z moją nieobecnością w naszym Liście. I nawet ja sam mam trudność, by odnaleźć, kiedy coś napisałem. Ostatni mój tekst znalazłem przy okazji Świąt Zmartwychwstania Pańskiego w 2001 r. Naprawdę nie wiem, czy potem coś pisałem. Mój komputer ostatnio nie spisuje się najlepiej i musiałem już kilkakrotnie “czyścić” dysk. Kiedy robiono mi to pierwszy raz, nie zdążyłem zabezpieczyć wystarczająco moich danych i został bezpowrotnie skasowane. Cóż... Szkoda. Ale, jak pisze św. Paweł to, co dawne minęło, a oto wszystko stało się nowe... I może, wspomniawszy zmartwychwstanie, stanie się to dobrą okazją, żeby i dla mnie nastała pora zmartwychwstania w Liście. Na marginesie tylko wspomnę, że niezupełnie w tym przypadku WSZYSTKO stanie się nowe, bo hasło wywoławcze – jak widzicie powyżej – zostało. A w ogóle to najpierw chciałbym Wszystkim podziękować za pamięć o mnie. Zwłaszcza w modlitwie i ofiarowaniu za mnie trudów życia. Tak myślę, że wiele spraw w moim życiu pomyślnie się poukładało także dzięki Waszej duchowej pomocy. Bóg zapłać i dziękuję!!!!!!!

         Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a ja jednak chciałbym nawiązać do dzisiaj rozpoczynającego się Adwentu. I choć ten tekst otrzymacie zapewne tuż przed Świętami, to myślę, że nie będzie to kolidowało z nimi.

         Mówi się, że nadzieja jest matką głupich. A jednak człowiek nie może żyć bez nadziei. Do istoty bycia człowiekiem należy nadzieja. To ona kształtuje wolę walki o lepszy świat i wolę zmagania o własny wzrost, przede wszystkim duchowy. Tymczasem bieżąca sytuacja jak i rozczarowanie sobą lub innymi ludźmi powodują, że wielu żyje “bez złudzeń”. To jest ich nazwanie życia bez nadziei. W cichej rozpaczy, do której się jednak nie przyznają. I w takim stanie duszy stają nawet przed Bogiem, w zasadzie niczego od Niego nie oczekując. Czy tylko ci “oni”?

         I oto mamy okres adwentowego oczekiwania. Oczekiwania nie byle jakiego i nie na byle kogo. Chcemy na nowo odnowić naszą tęsknotę skierowaną w stronę Boga. Ale trzeba pamiętać, że Bóg pierwszy wychodzi nam naprzeciw. Bóg jest tym, którego nazywamy: “Przychodzącym”. Adwent to czas spotkania się pragnień: Boga i człowieka. Pozwólmy żyć tym pragnieniom. I pomimo, że w naszej sytuacji życiowej może się nic nie zmieni, to jednak wobec trudów życia, umocnieni spotkaniem z Panem , staniemy inni, mocniejsi odzyskaną i rozbudzoną nadzieją. Natomiast kto na nic nie czeka, ten zazwyczaj nic też nie otrzymuje.

         Adwent jest czasem odzyskiwanej nadziei. Tak bym właśnie to sformułował, aby podkreślić, że istnieje ścisły związek między radosnym oczekiwaniem, czuwaniem na przyjście Pana a stanem naszej nadziei. A jednocześnie, że potrzeba, by spotkały się ze sobą Boże zatroskanie o człowieka (Boże przychodzenie do ludzi) z człowieczym pragnieniem wyjścia poza swoje sprawy, by spotkać się z Nim. “Odzyskiwana nadzieja” przypomina jednocześnie, że jest to rzeczywistość, w którą wchodziliśmy już niejednokrotnie, ale ze względu na ludzką ułomność nie potrafiliśmy w niej wytrwać. Nadzieja jednak może być ciągle na nowo odzyskiwana. I to jest wielkim darem Boga, o który z troską chcemy zabiegać.

         I z tak “odzyskiwaną nadzieją” będziemy, dopiero wtedy, mogli wpatrywać się z całą  głębią w oblicze Jezusa, który z Maryi przyjął ludzkie ciało, aby stać się w pełni – jako Syn Boży – uczestnikiem tego wszystkiego, co jest udziałem człowieka.

         W programie duszpasterskim na kończący się rok hasłem przewodnim było: Poznać Chrystusa. W nadchodzącym roku ma to “poznanie” być kontynuowane tym, co streszcza się w haśle: Umiłować Chrystusa. I w tym właśnie miejscu chciałbym posłużyć się fragmentem tekstu, który pochodzi z materiałów “Programu duszpasterskiego na rok 2002/2003”. Myślę równocześnie, że będzie to kontynuacja moich refleksji poświęconych modlitwie z poprzednich Listów.

Rozmiłowanie w Jezusie Chrystusie, zażyła więź z Jezusem przez modlitwę i kontemplację Jego Osoby są głębszą potrzebą – nie zawsze uświadomioną – zakorzenioną w ludzkiej naturze. Chodzi bowiem o osobową więź z Tym, który stając się człowiekiem, w jakimś sensie, stał się każdym człowiekiem, który wciela się w historię pojedynczej osoby i całego świata. Trzeba także pamiętać, że stworzeni jesteśmy do kontemplacji. Ona jest wpisana w naszą naturę. Jest najgłębszą i wieczną (!) ludzką potrzebą. Jeśli bowiem jest coś realnie trwałego już na tym świecie w ludzkim życiu – to właśnie kontemplacja, do której jesteśmy powołani na całą wieczność. Kontemplacja rozumiana jako nieskończona przestrzeń miłosnej więzi z Tym, który nas stworzył dla siebie. Kontemplacja Boga jest trwaniem w Miłości. Kiedy już wszystko się skończy – nawet trwanie w wierze i nadziei, to jedno trwanie pozostanie – kontemplacja oblicza Boga. Zanim ujrzymy Go twarzą w twarz (por. 1 Kor 13,12) już teraz możemy kontemplować Go w Chrystusie, który jest obrazem Boga niewidzialnego (por. Kol 1,15). Kontemplacja Chrystusa nie jest alienacją, odejściem od świata i jego rzeczywistości. Przeciwnie, zbliża nas do Tego, który we wszystkim jest pierwszy, w którym mieszka wszelka Pełnia, pełnia przemiany każdej cząstki świata, każdego człowieka. Kontemplacja zbliża nas do Tego, który przez Krew przelaną przywraca pokój ziemi i niebu (por. Kol 1,19-20). Dotykamy więc tematu kluczowego dla historii człowieka i świata, dla życia i misji Kościoła. Od poziomu rozmiłowania w Jezusie, od poziomu modlitwy i kontemplacji zależy w dużej mierze poziom chrześcijaństwa. Zjednoczenie z Jezusem Chrystusem należy w sposób nienaruszalny do życia i świętości Kościoła (ks. Krzysztof Wons SDS, Umiłować Chrystusa – modlitwa i kontemplacja).

Kontemplacja jawi się więc jako niezmiernie istotny i ważny element życia każdego chrześcijanina. Czym w praktyce jest kontemplacja i jak kontemplować? Tu z kolei posłużę się innym tekstem.

Kontemplacja jest przede wszystkim szukaniem serdecznego, intymnego spotkania z Osobą Jezusa. Miejsce spotkania tworzy ewangeliczny opis życia Jezusa w czterech Ewangeliach. Właśnie dlatego mówimy o kontemplacji ewangelicznej. Ewangelie opowiadają nam o całym życiu Jezusa: o Jego Wcieleniu, o życiu ukrytym, o życiu publicznym, o Jego nauce oraz o Jego śmierci i Zmartwychwstaniu. Ziemskie życie Jezusa, Jego człowieczeństwo jest “znakiem”, jest “sakramentem”, który umożliwia nam poznanie Tajemnicy samego Boga. Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca – powie Jezus (J 14,9).

Patrząc na człowieczeństwo Jezusa oczami ciała, możemy widzieć Jego Bóstwo oczami duszy. Całe życie Jezusa, każde Jego słowo i każdy Jego gest opowiada nam Dobrą Nowinę. Istotną treść tej Dobrej Nowiny stanowi nieskończona miłość Boga do nas. Jezus objawia nam tajemnicę miłości Boga nie tylko wtedy, gdy mówi o niej wprost. Objawia nam ją także wówczas, kiedy przebywa z ludźmi, uzdrawia, pracuje; Jezus objawia nam miłość Boga wtedy, gdy odpoczywa, modli się, spożywa posiłki. Najwyraźniej przemawia do nas jednak wówczas, kiedy dla nas cierpi, umiera i zmartwychwstaje. Pełnia Bóstwa obecna w życiu Jezusa uświęca każde Jego słowo, każdy czyn, każdy gest. Cała ludzka rzeczywistość doznała w Jezusie uświęcenia. I dlatego wszystko, co opisują Ewangelie stanowi dla nas pouczenie o tym, kim my jesteśmy, kim mamy się stawać i jak mamy żyć. Dzięki Ewangelii odkrywamy cel i sens naszego życia, odkrywamy naszą ludzką tożsamość (O. Józef Augustyn, Daj mi pić).

Jak podjąć trud modlitwy kontemplacyjnej? Istnieje wiele metod. Ja, czerpiąc od tego samego autora i cytując go, przedstawię metodę św. Ignacego Loyoli z jego Ćwiczeń Duchowych.

Kontemplacja wymaga wyciszenia wewnętrznego. Stąd też św. Ignacy radzi nam przed modlitwą uspokoić swego ducha siedząc lub chodząc, jak uznam za lepsze i rozważać, dokąd się udaję i po co. Zachęca nas także, aby odłączyć się od wszelkiej troski doczesnej. Bardzo pomaga, aby na początku powierzyć wszystkie sprawy Bogu i wejść w nie <<lekkim sercem>>. Podstawowe jednak przygotowanie do kontemplacji winno polegać na rozbudzeniu w nas ducha otwartości i hojności wobec Jezusa. Dzięki takiej postawie serca możemy Chrystusowi złożyć w ofierze całą naszą wolność, aby On sam posługiwał się nią wedle najświętszej woli swojej.

Spróbujmy krótko opisać metodę kontemplacji ewangelicznej. Kontemplację ewangeliczną, podobnie zresztą jak medytację, rozpoczynamy od trzech krótkich aktów strzelistych.

Po pierwsze, prosić Boga, Pana naszego, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu. Jest to w gruncie rzeczy prośba o doświadczenie wielkiej miłości, do której wzywa pierwsze przykazanie: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12,30). Tylko człowiek, który czuje się przez Boga kochany i jednocześnie sam kocha Go całym sercem i całą duszą, człowiek wolny wobec “rzeczy”, może kierować wszystkie zamiary, decyzje i czyny w sposób czysty do służby i chwały Jezusa; może oddać całe życie Bogu, ponieważ doświadcza Jego nieskończonej miłości.

Po drugie mamy wyobrazić sobie konkretną scenę ewangeliczną, która ma być przez nas kontemplowana. Syn Boży stał się Człowiekiem. Stąd też mamy Go widzieć naszymi ludzkimi oczyma, słyszeć naszymi ludzkimi uszami, dotykać naszymi rękoma. Możemy Go poznawać wszystkimi ludzkimi zmysłami. Jesteśmy zaproszeni także do tego, aby Jezusa <<wewnętrznie smakować>>. Możemy to czynić dzięki temu, iż sam ofiarował nam siebie jako pokarm i napój. Wszystkie podane w Ewangeliach fakty i wydarzenia mają swoje miejsca materialne, swój konkretny czas, swój przebieg. Są to opisy konkretnych zdarzeń historycznych. Przywołanie konkretnego obrazu jest pracą naszej wyobraźni. Jeżeli naszej wyobraźni nie włączymy w modlitwę, będzie nam ona przeszkadzać. Będzie bowiem rodzić <<własne>> obrazy.

I wreszcie po trzecie: prosić o to, czego chcę i pragnę. Tutaj prosić o dogłębne poznanie Pana, który dla mnie sta się człowiekiem, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego ślady. Od naszej ludzkiej strony, do zjednoczenia z Jezusem prowadzą nas przede wszystkim nasze wewnętrzne pragnienia. Pragnienie Jezusa staje się źródłem poznania Go, miłowania i naśladowania.

Powoli, w wewnętrznym milczeniu, możliwie najgłębszym, przyciągaj Chrystusa do siebie gwałtownością pragnienia. Ze wzrokiem utkwionym w dobroć Boga mów: <<chcę>>. Trzeba nam Jezusa przyciągnąć gwałtownością pragnienia. Tylko gwałtownicy zdobywają królestwo Boże. Od wielkości naszych pragnień poznania, pokochania i naśladowania Jezusa zależeć będzie owoc kontemplacji.

Czym różni się kontemplacja ewangeliczna od medytacji? W medytacji podkreśla się przede wszystkim pracę pamięci i rozumu. Przeważa w niej element myślenia i refleksji. Pracując więcej rozumem i pamięcią, możemy nieco pomijać, zaniedbywać pracę serca. Modlitwa jest jednak przede wszystkim intymnym spotkaniem, dialogiem dwu serc: serca człowieka z Bożym Sercem. W kontemplacji usiłujemy włączyć w ten dialog serc wszystkie sfery naszej osobowości. Jesteśmy więc zaproszeni do tego, aby w modlitwie odwołać się już nie tylko do pracy pamięci i rozumu, lecz także do pracy wyobraźni i zmysłów: do pracy wzroku, słuchu, <<wewnętrznego dotyku>>, <<wewnętrznego smaku>>. W ten sposób zaczynamy wszystkie sfery ludzkiej osoby włączać w intymny dialog z Bogiem. W kontemplacji modlimy się całą ludzką osobą. We wzorcowej kontemplacji o Wcieleniu św. Ignacy zachęca nas, by w kontemplowanej scenie ewangelicznej widzieć osoby, jedne po drugich; słuchać, co one mówią; a potem patrzeć na to, co one czynią. I zastanowić się nad tym wszystkim, aby jakiś pożytek wyciągnąć dla siebie.

Tak więc w kontemplacji ewangelicznej pamięć i rozum zostają jakby nieco wyciszone. Do głosu dochodzą natomiast wzrok, słuch, <<wewnętrzny smak>>, wyobraźnia oraz odwołując się właśnie do wyobraźni i intuicji wchodzimy w stan pewnej pasywności, której jednak nie należy mylić z brakiem wewnętrznego zaangażowania i biernością. Pasywność ta polega na spokojnym oglądaniu osób biorących udział w rozważanej Tajemnicy; na modlitewnym wsłuchiwaniu się w to, co one mówią; na wpatrywaniu się we wszystkie gesty; które czynią. Jest to więc pewna forma uobecnienia sobie kontemplowanej sceny ewangelicznej. W tym sposobie modlitwy chodzi najpierw o naszą obecność w rozważanej Ewangelii. Modlitwa, podobnie jak miłość, nie polega w pierwszym rzędzie na robieniu czegoś. Polega na tym, by na różny sposób być tak z Bogiem jak dwie osoby, które nawzajem troszczą się bardzo o siebie, są dla siebie wzajemnie obecne.

Osobowa więź z Jezusem, w której posługujemy się zmysłami, nie polega jednak jedynie na kontakcie zewnętrznym i zmysłowym. Zmysły zewnętrzne: wzrok, słuch, dotyk, służą zmysłom wewnętrznym, duszy, sercu, intuicji. Zmysły są tylko językiem potrzebnym do wypowiedzenia tego, co jest w człowieku najgłębsze. Odwołanie się do zmysłów w kontakcie z Jezusem ma nam pomóc włączyć nas samych, całą naszą osobę, w nawiązywanie intymnej jedności z Jezusem. W kontemplacji o Narodzeniu Jezusa św. Ignacy podpowiada nam: Ja zaś sam stanę się służką ubożuchnym i niegodnym, patrząc na Jezusa, Maryję i Józefa, kontemplując ich i służąc im w ich potrzebach tak, jakbym tam znalazł się obecny z całym, jakie tylko jest możliwe, uszanowaniem i ze czcią.

Od kontemplowanej sceny ewangelicznej trzeba nam następnie przejść do osobistego życia: “A potem wejść w siebie samego, aby jakiś pożytek duchowy wyciągnąć” - mówi św. Ignacy. Patrząc na święte osoby Jezusa, Maryję, Apostołów, słuchając wypowiadanych przez nie słów, obserwując całą kontemplowaną scenę, będziemy pytać siebie: Kim jest Jezus Chrystus? Jaka jest najgłębsza prawda o Nim? Co w moim życiu przeszkadza Mu zamieszkać we mnie? Do czego On mnie zaprasza? Jak winno się zmieniać moje życie pod wpływem Jego Osoby, Jego nauki, a zwłaszcza Jego śmierci i Zmartwychwstania? Całe spotkanie z Jezusem winno odbywać się w serdecznym dialogu jakby przyjaciel mówił do przyjaciela, jakby dziecko mówiło do ojca.

Jezus pragnie, aby nasze życie było całkowicie podobne do Jego życia. On pragnie, abyśmy nie tylko dla Niego trudzili się, pracowali, modlili się, ale także dla Niego cierpieli. Chrystus pragnie, abyśmy naśladowali Go w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie. Jezus pragnie, abyśmy dla Niego i razem z Nim nieśli swój krzyż, jak On sam dla Ojca i mocą Ojca wziął swój.

Jako główny cel kontemplacji Ignacy przedstawia dogłębne poznanie Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego ślady. <<Poznać Pana Jezusa>>, to poznać Syna Bożego, który stał się człowiekiem – z miłości do człowieka. Poznanie Pana Jezusa ma prowadzić do miłowania Go. Poznana miłość zaprasza nas do udzielenia odpowiedzi miłością na miłość.

Miłowanie zaś Pana Jezusa ma prowadzić do naśladowania Go w całym Jego życiu. Dzięki poznaniu, miłowaniu i naśladowaniu Chrystusa stajemy się podobni do Niego; stajemy się obrazem Syna Bożego (por. Rz 8,29). Odzyskujemy w ten sposób pierwotne podobieństwo, które zaszczepił w nas Pan Bóg w ogrodzie Eden w chwili stworzenia.

W poznawaniu, miłowaniu i naśladowaniu Jezusa nie chodzi jednak o zewnętrzne upodobnienie się do Niego. Nie chodzi o jakieś  widoczne dla oka efekty ludzkiej przemiany. Chodzi raczej o przebóstwienie całego naszego życia. Przebóstwienie życia rozpoczyna się od przebóstwienia serca. Dzięki przebóstwionemu sercu zaczynamy tak jak Jezus przeżywać, tak jak On myśleć, tak jak On decydować i tak jak On działać.

Kształtowanie siebie na wzór Jezusa Chrystusa jest jednak nie tylko owocem silnej ludzkiej woli, ale jest również owocem wpatrywania się w Jezusa, słuchania Go, wiernego towarzyszenia Mu. Wytrwała kontemplacja ewangeliczna powoli, ale dogłębnie i skutecznie przenika całego człowieka. Kontemplacja dając nam poznanie Jezusa, rozbudza w nas pragnienie Jego miłości. Płonące zaś miłością serce człowieka popycha go do całkowitego oddania się kochanej osobie i postępowania według jej pragnień. Tak więc przemiana zewnętrzna człowieka rodzi się jako owoc przemienionego serca i umysłu, kształtowanego na wzór serca Jezusa (O. Józef Augustyn, Daj mi pić, str. 7-20).

         Trochę dużo tego wyszło... A i tak powycinałem sporo. Myślę, że zostanie mi to wybaczone. Jak się chce jakiś temat dotknąć trochę głębiej, to niestety potrzeba i czasu, i miejsca.

         KOCHANI DOMOWNICY!!!

         Życzę Wam na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia przeżycia obecności Pana takiej, jakbyście TAM byli, i by z tego płynął wielki pożytek dla Waszych serc. Niech Maryja i Józef Was w tym wspomagają. Amen.

         A żeby podkreślić, iż nie zapomniałem o najważniejszym (hihihi), oczywiście na zakończenie DESER.

Ojcowie pustyni wiedli, jak wiadomo, życie bardzo proste.

Kiedyś abba Sofroniusz, na polecenie przełożonego, zmuszony był iść do Aleksandrii, by się wykąpać. Po powrocie rzekł do mieszkającego z nim brata.

To byłą męka, bracie. A w dodatku zdarzyło się nieszczęście: zgubiłem w kąpieli koszulę...

Dwa lata później, też na polecenie przełożonego, abba Sofroniusz musiał znów pójść kąpać się do Aleksandrii.

Po powrocie powiedział do brata:

       Bracie, co za radość. Znalazłem moją koszulę.

       Gdzie był?

       Pomyśl tylko: nosiłem ją cały czas pod swetrem.

rmbbznak150dpi.gif (7907 bytes)

Powrót do listy rozważań