![]() |
Święto
Matki Bożej Bolesnej 1998 r.
"Jak się
nie ma, co się lubi,
to
się lubi, co się ma."
KOCHANI
DOMOWNICY!
Czas
rozpocząć nasze kolejne spotkanie. Ojciec św. podczas ubiegłorocznej
pielgrzymki do naszej Ojczyzny, w Krośnie przypomniał nam o
chrześcijańskich
pozdrowieniach, przez które przekazujemy bliźnim najlepsze
życzenia i w których
zawarta jest nasza chrześcijańska godność (por. homilia podczas mszy
św. w
Krośnie 10.06.1997r.). Niech więc na początku naszego spotkania pojawi
się
jedno ze wspomnianych wtedy pozdrowień:
Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę
wszelkie życzenia dobra - zgodnie z tym, co wyżej przypomniałem - w tym
pozdrowieniu Wam, Drodzy Domownicy, przekazać.
Tak
sobie umyśliłem, że pod hasłem naszych listowych spotkań umieszczę tym
razem
nie to, co dotyczy modlitwy, ale jakoś z nią związanej pracy w ramach
misji
RMBB. Pragnę w ten sposób wyrazić swoją, i myślę, że wielu
osób, wdzięczność za
ofiarowanie modlitw, cierpień i tego wszystkiego, co może być
ofiarowane Bogu w
intencji tych, którzy cierpią, aby nie marnowali swojego
cierpienia.
"Uzyskiwanie" tego, co można ofiarować Bogu w dobrej intencji - tu:
aby nie marnowały się zbawcze moce cierpienia - jest konkretną pracą. A
praca -
każda - ma swoje owoce. W tym przypadku trudno dostrzec wprost te
owoce, ale
one są. I trzeba o nich mówić, je dostrzegać, aby owi
"pracownicy"
mogli otrzymać zasłużoną zapłatę. Jest nią dostrzeżenie związku między
tą
"pracą" a poprawą ludzkich postaw m.in. wobec ich cierpień.
Będzie nią
również wdzięczność. Pragnę
właśnie być wyrazicielem tej wdzięczności. Swojej i innych.
Mówi się o
bezinteresowności a jednak człowiek potrzebuje dostrzec i
"posmakować" owoców swej pracy. Ta praca ma wyjątkowo ukryte
owoce,
ale można je dostrzec i ukazać, aby wszystkich cieszyły. Tak czyni nasz
wielki
Rodak, Jan Paweł II. Tak mówił w ubiegłym roku na Krzeptówkach:
"Ze słowami głębokiej wdzięczności zwracam się (...)
szczególnie do ludzi
chorych i cierpiących, którzy modlą się za Papieża i
ofiarują za niego swój
codzienny krzyż. Cierpienie przeżywane z Chrystusem jest najcenniejszym
darem i
najskuteczniejszą pomocą w apostolstwie" (Zakopane, 07.06.1997. r.).
W
ubiegłym roku do naszego poznańskiego "Przewodnika Katolickiego"
napisałem artykuł na dzień wspomnienia Matki Bożej Bolesnej,
zatytułowany:
"Patronka trudnej pracy". Poznańska i część warszawskiej RMBB wygwizda mnie w tym miejscu, za
to, że się powtarzam.
Trudno, ale wydaje mi się, że dla tych, którzy nie czytali
tego, może to być
jakimś uzupełnieniem tego, co napisałem wyżej. Bo jak się dostrzega
pracę,
dostrzega się i jej owoc. Zaspokojona jest wtedy również
zwykła ludzka potrzeba
do bycia potrzebnym i do uznania ze strony społeczeństwa. Pozwolę więc
sobie
przytoczyć fragmenty mojej ubiegłorocznej twórczości.
"Zachwycamy
się - pozostawioną przez św. Benedykta z Nursji
-
zwięzłą zasadą, na której wyrastała nowożytna Europa. "Ora
et labora" -
módl się i pracuj. Czy jednak każdy może ją
odnieść do siebie? Zastanawiając się nad tym pytaniem, chciałbym
zatrzymać się
nad pracą, ale trochę w innym niż zwykle kontekście.
Żyje
pośród nas wiele osób, które ze
względów zdrowotnych nie mogą, podjąć pracy w
potocznym znaczeniu tego słowa. Co więcej - pobierając
różnego rodzaju renty,
emerytury czy zasiłki - obciążają pracę innych. Czy takie ustawienie
sprawy
jest słuszne?
Kiedy
myślę: "praca, pracować" - przypominają mi się obrazy z Księgi
Rodzaju. Pierwszy, kiedy Bóg po stworzeniu ludzi wzywa ich,
by byli płodni,
zaludniali ziemię, czynili ją sobie poddaną, by panowali nad wszelkim
stworzeniem. Realizacja tego wezwania przyniesie owoc,
którym będzie pokarm.
Drugi obraz, kiedy po grzechu - jako jego skutek - pierwsi ludzie
zostają
wygnani z raju i idąc do ziemi wygnania, otrzymują w spadku
ból rodzenia i trud
pracy. Mamy tu wiele składników, które określają
pracę jako twórczą aktywność
oraz to, co jest efektem pracy: trud i owoc.
Czy
osoba niesprawna fizycznie może uczestniczyć w tak rozumianej pracy? W
wymiarze
ekonomicznym często nie, ale czy praca sprowadza się do tego wymiaru? A
gdyby
na cierpienie spojrzeć jak na pracę? Pracę wyjątkową, w
której element trudu
jest szczególnie wyraźny, ale która nie musi być
pozbawiona twórczej aktywności
oraz owocu.
Myślę,
że wielu chorych cierpi dodatkowo z powodu bezczynności. Ośmieliłbym
się
stwierdzić (sam od wielu lat choruję, co jakoś uzasadnia ową śmiałość),
że
czasem w sposób zawiniony, jakby z lenistwa. Z nie przyjęcia
cierpienia jako
tego, co zostało "dane i zadane".
Cierpienie
jako praca? Skoro praca dla wielu łączy się z tak wielkim trudem, że
staje się
cierpieniem i udręką, dlaczego nie pójść dalej i nie uznać
cierpienia jako
pracy?
Trud
już mamy, a gdzie twórcza aktywność i owoc w cierpieniu jako
pracy? Mówimy o
zbawczej wartości cierpienia. To będzie owoc. Owoc mierzony nie w
złotówkach, w
dyplomach, ale prawdziwy i rzeczywisty i nie tylko w perspektywie
wieczności.
Bardzo dobitnie przypomina o tym Ojciec św., gdy stwierdza: "Moja moc z
was" (tzn. chorych - przyp. autora).
Oczywiście
sens tak pojętej pracy nadał sam Chrystus, który z
cierpienia uczynił narzędzie
zbawienia. Jego męka przyniosła jakże cenny owoc! Mówimy, że
cierpienie
Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym było tak wielkie jak konanie. Skutkiem
tego był
krwawy pot. A przecież właśnie praca często wyciska pot. Nie krwawy,
ale pot! O
Ogrójcu można więc powiedzieć, że Jezus trudzi się, pracuje
dla naszego
zbawienia w "pocie czoła". Wolno więc cierpienie określić mianem
pracy.
Czy
jednak zawsze? Pozostał bowiem jeszcze jeden element:
twórcza aktywność. I znów
Jezus w Ogrójcu daje nam odpowiedź: "Niech mnie ominie ten
kielich, lecz
nie jak Ja chcę, ale jak Ty, Ojcze, niech się stanie". Przyjęcie
cierpienia domaga się wielkiej aktywności - pracy!
Wróćmy
teraz ponownie do benedyktyńskiego zawołania. Idąc tokiem naszych
rozważań,
można by je dla osób trwale naznaczonych cierpieniem
następująco sformułować:
módl się i cierp. Okropne!!!
Czy
jednak wtedy, kiedy cierpienia nie da się już odsunąć, nie jest
przyjęcie
takiej postawy niezwykłą wartością?
Łatwo
napisać. Trudniej zgodzić się z podaną argumentacją. A przyjąć taką
postawę
wobec cierpienia jako własną? Czy to jest możliwe, zwłaszcza gdy
człowiek
buntuje się przeciwko cierpieniu, co jest odruchem całkiem naturalnym?
A jednak, zwłaszcza teraz, gdy
społeczeństwo tak bardzo doświadcza bolączki bezrobocia i praca jawi
się jako
podstawowa wartość, trzeba powiedzieć, że w pewnych okolicznościach
cierpienie
jest darem, którego nie można zmarnować.
Gdybym sam nie chorował nie miałbym
chyba odwagi tak napisać... Zresztą i ja przeżywam chwile buntu. Piszę
zaś,
gdyż przy okazji przypadającego w roku liturgicznym wspomnienia Matki
Bożej
Bolesnej (15 września) chciałbym przypomnieć o istnieniu
Wspólnoty (to MY -
Kochani Domownicy - Rodzina Matki Bożej Bolesnej), której
członkowie
dostrzegając wielką wartość cierpienia, gdy jest ono złączone z
cierpieniem
Chrystusa, modlą się i ofiarują trudy swego życia, aby ludzkie
cierpienie nie
marnowało się. (...) A że RMBB obrała (o czym świadczy nazwa) jako
Patronkę
Matkę Bożą Bolesną, stąd dzień Jej liturgicznego wspomnienia skłonił
mnie do
podzielenia się moimi refleksjami na temat owej trudnej pracy i
związania ją z
Maryją jako jej (tej pracy) Patronką." (Przewodnik Katolicki 37/97)
Kochani Domownicy! Końcówkę artykułu trochę skróciłem i zmieniłem dla naszych potrzeb. Pragnę jeszcze dopisać fragment tekstu, który zainspirował mnie do napisania powyższego artykułu i który w tymże bardzo chciałem umieścić, nie potrafiłem go jednak odnaleźć. Pamiętałem, że jest w Brewiarzu kapłańskim, ale nie mogłem trafić w odpowiednie miejsce. Przewertowałem wszystkie cztery tomy Brewiarza i nic. Musiałem więc przesłać tekst do gazety bez tego, co najważniejsze i cierpliwie czekać, aż przy odmawianiu Brewiarza ten tekst sam - jak to się mówi – "wyjdzie".
Miałem trochę
szczęścia, bo mógłbym jeszcze
do dzisiaj żyć oczekiwaniem na jego odnalezienie. Jest to możliwe
bowiem ów
tekst znajduje się w Godzinie Czytań środy 34. Tygodnia Zwykłego roku
liturgicznego. A zdarza się czasem, że rok liturgiczny ma tylko 33
Tygodnie
Zwykłe. Na szczęście dla mnie ubiegły rok posiadał 34 Tygodnie Zwykłe i
poszukiwany tekst "objawił się".
Oto on.
"Podobnie
jak dom, jeśli nie mieszka w nim właściciel, staje się mroczny,
zaniedbany i
zniszczony, wypełnia się brudem i kurzem, tak też dusza opuszczona
przez swego
Pana, który przebywał w niej z chórem
aniołów, wypełnia się ciemnością
grzechów, brudem pożądań i wszelką brzydotą.
Biada
drodze, po której nikt nie chodzi i nie słyszy się na niej
głosu człowieka;
staje się bowiem kryjówką dzikich zwierząt. Biada duszy,
jeśli Pan nie
przechadza się w niej, jeśli Jego głos nie odpędza duchowych srogich
zwierząt
zła i przewrotności! Biada domowi, jeśli w nim nie mieszka właściciel!
Biada
ziemi, jeśli zabraknie rolnika, który by ją uprawiał! (...)
Biada
duszy, jeśli zabraknie jej Chrystusa, który uprawia ją
starannie, aby mogła
wydać dojrzałe owoce ducha, bo opuszczona, pełna cierni i
chwastów, zamiast
przynosić owoce, zostanie wydana na spalenie, i zginie. Biada duszy, w
której
nie mieszka Chrystus! Porzucona, wydaje zepsutą woń pożądliwości i
staje się
przytuliskiem wad.
(Tu następują
zdania, które nas szczególnie
interesują i które były rewelacją tegorocznych rekolekcji
RMBB w Dąbrowicy)
Podobnie
jak rolnik, zabierając się do pracy, bierze odpowiednie narzędzia i
ubranie,
tak i Chrystus, Król niebieski i prawdziwy rolnik,
przychodząc do spustoszonej
przez wady ludzkości, przyjął ciało, wziął krzyż jakby narzędzie i
uprawiał
opuszczoną duszę; wyrwał z niej ciernie i chwasty złych
duchów, wykorzenił
kąkol zła i spalił wszelką słomę nieprawości. W ten sposób,
trudząc się drzewem
krzyża, założył wspaniały ogród Ducha, taki
ogród, który wydaje Bogu, jako
swemu Panu, wszelki rodzaj owoców słodkich i przyjemnych."
Autorstwo
tekstu przypisywane jest św. Makaremu Wielkiemu zwanemu
również Starszym lub
Egipcjaninem. Żył ok. sześćdziesiąt lat na Pustyni Sketyjskiej.
Zmarł ok. 390 r.
Kochani
Domownicy!
Pragnę
bardzo serdecznie Wszystkim podziękować za wszelkie przejawy
życzliwości, za
modlitwę i ofiarowane w mojej intencji cierpienie. Niech Bóg
Wam wynagrodzi. Z
serca błogosławię na czas oddania szczególnej czci naszej
Patronce - Matce
Bożej Bolesnej w dniu 15 września.
A
ponieważ dla naszej Rodziny ten dzień jest dniem szczególnie
uroczystym więc i
deseru nie może zabraknąć. Wspomniana została Pustynia Sketis.
Deser więc będzie pochodził z tego rejonu i czasów
ojców pustyni, do których i
św. Makary należał.
Dwóch starców z Pustyni Sketis rozmawiało kiedyś po
wielomiesięcznym milczeniu o
pewnym szczególnie leniwym mnichu.
- Przypomina mi
-
powiedział pierwszy z nich - koguta, którego miałem dawno
temu. Był tak leniwy,
że o jutrzence oczekiwał, żeby zapiał inny kogut, a on tylko schylał
głowę na
znak zgody.
- A mnie -
powiedział
drugi - przypomina jeszcze bardziej leniwego psa, którego
pchły musiały drapać
się same...
Tymoteusz i Paweł trudnili się w Sketis
obcinaniem włosów i mieli zawsze bardzo dużo pracy.
Pewnego dnia jakiś starzec, który od dziesięciu lat ani się
nie golił, ani nie
obcinał włosów, zmęczył dość ojca Pawła. Ponadto tego dnia
ojciec Paweł był
trochę zmęczony z powodu długiego postu. Rezultat był taki, że przy
końcu
wizyty starzec miał skaleczony podbródek, policzek i
zadrapanie na głowie. Na koniec
ojciec Paweł zagadnął starca:
- Abba,
czy byłeś już kiedyś u mnie?
- Zapewniam cię,
że
nie - odpowiedział starzec - ucho obcięli mi pustynni rabusie.
Pewnego dnia
młody
mnich powiedział do abba
Makarego (nie wiem jednak
czy chodzi tu o wyżej wspomnianego):
- Wiem, że wielu
mówi
źle o tobie. Dlaczego na to nie reagujesz?
- Ponieważ -
odpowiedział starzec - gdyby ci, którzy źle mówią
o mnie, wiedzieli to, co ja
myślę o nich, byłoby jeszcze gorzej.
(Humor
Ojców pustyni, Lublin 1992)
![]() |