![]() |
Wielkanoc 1997 r.
“Jak
się nie ma, co się lubi,
to się lubi, co
się ma.”
KOCHANI
DOMOWNICY!
Tym
razem bez pośpiechu rozpoczynam moje pisanie. Z dwóch
powodów: nasza Kochana
Redakcja już dawno skierowała do mnie swoje przypomnienie
(więc motyw mojego spieszenia się, by ubiec Redakcję nie
wchodzi już w
grę), a po wtóre – w tym naszym
“spotkaniu” pragnę posłużyć się przemyśleniami
o modlitwie kogoś innego (więc mojego pisania będzie mało i stąd nie
muszę się
spieszyć).
Myślę więc, że tym razem
(choć wszystkim Wam
życzę “dobrych nocy”), nie będę musiał przerywać
pisania tak częstymi
“dobranockami”. A zatem skoro nie ma pośpiechu
pragnę Was bardzo serdecznie
pozdrowić i razem z Wami zawołać: Niech będzie pochwalony Jezus
Chrystus!
Oddaję więc
“głos” o. Anzelmowi
Grunowi OSB
(benedyktyn). Jest to fragment jego
artykułu, poświęconego modlitwie, który ukazał się w
kwartalniku “Życie
Duchowe” 1-2.1995. a
przedrukowywany jest obecnie w
kawałkach w “Liście – miesięczniku poświęconym
odnowie życia chrześcijańskiego”.
Na pewno nie jeden z Was czytał te rozważania, lecz chyba nie wszyscy i
stąd
wydaje się sensowne “wpuszczenie” tego tekstu na
łamy naszego “Listu”.
Poruszony w nim został problem “modlitwy za
innych”, który to temat w naszej
Rodzinie jest tak istotny.
M O D L I T W A
Z A I N N Y C H
Anzelm Grun
OSB
Wielu
ludzi pojmuje modlitwę jako
modlitwę za innych.
Skuteczność swojej modlitwy odmierzają tym, czy dla innych coś się
zmieni lub
czy im się polepszy. Sądzą, że gdy poproszą Boga, będzie On
interweniował i
wpłynie na ludzkie losy. Jednak nim pomyślimy o tym, w jaki
sposób modlitwa
pomoże innemu, powinniśmy najpierw zastanowić się nad jej działaniem na
nas
samych.
Gdy
modlę się za kogoś innego, wtedy myślę o nim, czuję się z nim związany.
Jednak
jest to coś więcej niż gdybym tylko zajmował się nim. Modlę się do Boga
za
niego. Rozmyślam o nim przed Bogiem. Modlitwa za drugą osobę zmienia
najpierw
mnie. Daje mi więcej nadziei dla niej. Pozwala mi dojrzeć ją w innym
świetle.
Często tak się ze mną dzieje, że w czasie modlitwy za kogoś innego
przychodzi
mi do głowy, co powinienem mu powiedzieć lub napisać. Modlitwa nastawia
na
kontakt. Wzywa mnie do działania. Nie jest biernością ani ucieczką
przed
odpowiedzialnością, lecz wzbogaca o nowy wymiar mój stosunek
do drugiej osoby i
moją chęć niesienia pomocy.
Modlę
się za kogoś innego, gdy doświadczam własnej niemocy. I wtedy moja
niemoc
zmienia się w zaufanie. Lecz modlę się także za człowieka,
który wiele dla mnie
znaczy, którego lubię. A wtedy czuję się z nim związany w
głęboki sposób. I
modlę się za ludzi, z którymi trudno mi żyć, za ludzi,
którzy mnie zranili, na
których się złoszczę, którzy mnie ciągle
absorbują. Wtedy modlitwa pomaga mi
widzieć drugiego w innym świetle. Nie koncentruję się więcej na
zranieniu, na
niemiłym słowie, które padło z jego ust, lecz w modlitwie
spoglądam na to, co w
tym człowieku istotne. Dostrzegam go w Bożym świetle, a nie w świetle
moich
negatywnych uczuć. To nie rozwiązuje problemu, lecz przynosi jednak
jakąś
zmianę. W modlitwie bowiem
patrzę z innej perspektywy,
mogę spojrzeć na drugiego w sposób bardziej obiektywny.
Modlitwa za tego, kto
mnie zranił, nie jest masochizmem, nie zabraniam sobie wtedy gniewać
się, lecz
jest przemianą moich negatywnych uczuć. Jest to korzyścią dla mnie
samego. Gdy
bowiem noszę w sobie gniew na drugiego i pogłębiam go przez nieustanne
rozmowy
z sobą, wówczas szkodzę samemu sobie, wówczas
daję drugiemu zbyt wiele władzy
nad sobą. Złość i uraza, jak mówi Simonton,
amerykański onkolog, są czynnikami stresu, które osłabiają
siły obronne
człowieka. Umacniając swój gniew, nie czynimy sobie żadnej
przysługi. Jako terapię Simonton zaleca
życzliwość
dla innych. Wtedy widzimy drugiego człowieka w innym świetle. Modlitwa
jest
takim rodzajem pobłogosławienia drugiego i życzeniem mu dobra. Uwalnia
nas od
naszej urazy i w ten sposób jest dla nas pomocą, ma
działanie terapeutyczne nie
tylko dla duszy, lecz także dla ciała.
Modlitwa
prośby przemienia nie tylko mnie, lecz oddziałuje także na tego, za
kogo się
modlę. Pewną część tego działania z pewnością można wytłumaczyć
psychologicznie. Gdy ktoś wie o mojej modlitwie, czuje się umocniony.
Po pewnym
kursie
wielkanocnym napisałem
młodym ludziom, którzy sprawowali z nami liturgię, że
wstając rano, zawsze
powinni pamiętać o tym, że już modliliśmy się za nich; wstając nie mają
przed
sobą zimnego dnia, wypełnionego obowiązkami i negatywnymi uczuciami,
lecz
zanurzaj się w przestrzeń wypełnioną modlitwą mnichów.
Niektórzy odpisali mi
potem, że bardzo im pomaga świadomość, że inni modlą się za nich, że są
otoczeni przez Bożą obecność.
Lecz
z pewnością modlitwa ma także to działanie, którego nie
możemy wytłumaczyć
psychologicznie. We wszystkich narodach i religiach panuje przekonanie,
że Bóg
odpowiadając na modlitwę ludzi, czyni dobro. Żydzi są przekonani, że
także Bóg
myśli o osobach wtedy, gdy modlimy się za nie i że Jego myślenie i
pamięć stają
się błogosławieństwem dla człowieka. Musimy się strzec przed magicznym
pojmowaniem działania modlitwy. Nie możemy zmusić Boga, by czynił to,
co
chcemy. A zatem ostatecznie także modlitwa prośby może być jedynie
objawieniem
woli Bożej. Lecz jednocześnie możemy Boga prosić, by urzeczywistnił
nasze
życzenia dla innych. Musimy jedynie Jemu pozostawić decyzję, co uczyni
dla
drugiej osoby. Świadectwa w wielu miejscach kultu religijnego dowodzą,
że Bóg
wysłuchał naszych modlitw, że uczynił dobro.
Mnisi
z Góry Athos są przekonani o tym, że świat jedynie dlatego
nie ulega zagładzie, że zawsze i wszędzie ktoś się modli.
Naturalnie nie
można udowodnić, kto
ponosi odpowiedzialność za rozwój takich wydarzeń
politycznych, jak np.
upadek muru berlińskiego i odprężenie pomiędzy Wschodem
i Zachodem. Nie ma sensu spierać się, co ma większą moc –
modlitwa czy
demonstracja. Nie wiemy, co rzeczywiście porusza myśli
polityków. Ale możemy
modlić się za nasz świat, ufając, że Bóg ma w tym interes i
że będzie działał
dla Jego dobra. Psalmiści zawsze modlą się o to, by objawiło się Boże
panowanie, by to nie ludzie opanowali świat i prowadzili go ku
zagładzie, lecz
by Bóg dowiódł swojej władzy nad wszystkimi
narodami, darując im pokój.
Czasami
nasze modlitwy prośby tak brzmią, jak byśmy chcieli Bogu polecić, co
powinien
uczynić. Często wykorzystujemy przy tym Boga do naszych własnych
celów, nie
pozwalając Mu poddać ich w wątpliwość. Często powstaje także wrażenie,
iż
modlitwa prośby ma uspokoić wyrzuty sumienia, że sami nic nie robimy. W
tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej modlitwa wstawiennicza często
była
związana z postem. Gdy nie tylko odmawiam modlitwę za innego, lecz
także
poszczę cały dzień lub tydzień, wówczas udowadniam, że
traktuję modlitwę
poważnie. Poszcząc jednoczę się z nim, gdyż nie tylko zewnętrznie modlę
się za
niego, lecz pozwalam mu wniknąć we mnie samego. Gdy nie chcemy czuć
innych,
objadamy się. Poszcząc otwieramy się na nich, przyjmujemy ich niejako
do swego
wnętrza, by trwać z nimi w modlitwie przed Bogiem. Poszcząc wyznajemy także że jesteśmy u kresu sił, że
możemy jeszcze tylko
zaufać działaniu Boga. Gdy bardzo leży nam na sercu los chorej lub
zrozpaczonej
osoby, wtedy stosowna byłaby modlitwa połączona z postem, by naszą
miłość i
troskę o niego zanieść Bogu. Poszcząc oczyszczamy nasze serce, często
tak pełne
złości i nienawiści, by stworzyć przestrzeń, do której
będziemy mogli zaprosić
człowieka, za którego się modlimy, gdzie będziemy mogli
słuchać o jego
najgłębszych potrzebach i bólach. Ostatecznie modlitwa
prośby otwiera nasze
serce na niego i to nasze otwarte serce trwa razem z nim przed Bogiem.
W ten
sposób Bóg może nas i tego człowieka uzdrowić i
wzajemnie połączyć.
Kochani
Domownicy!
Tajemnice
Paschalne w Chrystusie dokonują się w nas i stają się naszym udziałem.
Teraz
jest czas, kiedy szczególnie mocno chcemy nasz udział w tych
tajemnicach
przeżywać, albowiem “nie takiego mamy arcykapłana,
który by nie mógł współczuć
naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze
podobieństwo z
wyjątkiem grzechu. Mając więc
arcykapłana wielkiego,
który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trwajmy
mocno w wyznawaniu
wiary. Przybliżmy się z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali
miłosierdzie
i znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili” (Hbr
4,15. 14. 16)
Niech świadomość
tego towarzyszy Wam
w czasie przygotowania do Świąt Paschy i w same Święta. Niech będzie z
Wami
wielkie zadziwienie, jak to Syn Boży, wcielony dla nas i naszego
zbawienia
przez mękę i śmierć przeszedł do życia w chwale po prawicy Ojca, abyśmy
tam
razem z Nim mogli uczestniczyć w Jego chwale. Alleluja. Amen.
A
teraz już deser w temacie prośby:
1.
O ciężkim
położeniu Pana Boga.
Rano w niedzielę
modlą
się w kościele farmerzy. Modlą się głośno i po męsku: - Od ognia,
nieurodzaju i
szarańczy, wybaw nas Panie!
W tym samym
czasie
zebrana na preriach szarańcza odprawia nabożeństwo błagalne, w
którym – jak
refren – powraca prośba: - I poraź naszego wroga ślepotą, aby
można spokojnie i
bezpiecznie obgryzać jego pola.
(Ks. K. Wójtowicz, Opowiastki)
2.
O
“mądrym” psie i kotach.
Spotkał kiedyś
mądry
pies sforę kotów. Podszedłszy bliżej spostrzegł, że są
wszystkie tak zajęte, że
nie zwracają na niego żadnej uwagi. Więc przystanął, aby podpatrzeć
kocie
obyczaje. W środku zgromadzenia stał wielki wpływowy kocur. Przemawiał
do nich
w te sowa:
-
Módlcie się bracia! Zaprawdę
jeżeli będziecie się modlić wytrwale i bez
zwątpienia w sercu, to niebo sypnie wam myszami!
Pies usłyszawszy
to
uśmiechnął się, odszedł cichaczem i rzekł:
- O koty
porażone ślepotą! Czyż nie
jest napisane i nie wie tego każde dziecko, że od praojców
zapłatą nieba za
pokorne modlitwy są nie myszy, ale kości?
(ks. K. Wójtowicz,
Przypiski)
3.
To
może będzie mniej “deserowe” a bardziej na
poważnie, jako konkretna ilustracja
do słów o. Anzelma. Zaczerpnąłem ten przykład z niedawno
wydanej książki dr Elisabeth
Kubler-Ross:
“Życiodajna śmierć”.
Autorka
przedstawia w
niej historię własnego zmagania z jakby nie
wysłuchiwaną
modlitwą, którą do Boga zanosiła w intencji swej umęczonej
chorobą matki.
“Szpital
w Bazylei mieścił się w budynku zbudowanym przed dwustu laty. Kraty
zabezpieczające łóżka były z drewna. Nie można ich było
wyjąć. Mama pozbawiona więc
była swej “grzechotki” - metalowej kraty,
którą mogła hałasować, wyrażając swój gniew i
bezradność. To potrwa może kilka
dni i tak długo jakoś mama wytrzyma – powiedziałam do siebie.
Tymczasem okazało
się, że egzystowała w ten sposób cztery lata. Cztery lata!
Cztery lata ani
słowa, ani jednego dźwięku. Żadnego sposobu, aby się porozumieć. Matka
świdrowała mnie spojrzeniem a ja czułam się winna...
Byłam
wściekła na Pana Boga... Mówiłam do Niego po francusku, po
angielsku, po włosku
i po niemiecku – i nic. Cisza. Ani słowa... Wychodziłam ze
skóry, targowałam
się, miałam depresję, poczucie winy i co kto chce... Gniew ten trwał
nie tylko
cztery lata, podczas, których moja matka egzystowała w
ciele. Trwał tygodniami
i miesiącami po jej śmierci, kiedy próbowałam zmienić
odniesienie do Boga.
Musiałam naprawdę uczyć się, jak sobie z tym problemem poradzić. Jak
współczujący, kochający, rozumiejący Bóg
mógł pozwolić tej kobiecie tak
cierpieć? Kobiecie, która przez 79 lat kochała, dawała i
troszczyła się o
drugich...
A
potem całe miesiące po jej śmierci... nie
wiem jak to
powiedzieć, ale zmieniłam mój punkt widzenia. W momencie,
kiedy zrozumiałam, o
co chodzi, aż podskoczyłam! Powiedziałam do siebie: Dzięki Ci Jezu,
dzięki,
dzięki... Ty jesteś najhojniejszym Człowiekiem, jaki kiedykolwiek
chodził po
ziemi!
W
końcu pojęłam, co Bóg zrobił dla matki, a pojąć można tylko
z dystansu. Kiedy
człowiek siedzi przy swoim bliźnim, jest tak zaangażowany, że trudno mu
trzeźwo
myśleć... Po prostu
trzeba dystansu, aby prawdziwie
widzieć problem. Patrząc z dystansu na moją straszliwie umęczoną matkę,
która
gdy tylko spojrzała na mnie, już czułam się winna – doszłam
do wniosku, że Bóg
był wobec niej szczodry. Pozwolił jej kochać i dawać, dawać, dawać
przez 79
lat, a uczyć się przyjmować musiała jedynie przez 4 lata. Rozumiecie?
To jest
Szczodrość... Teraz kiedy
widzę kogoś, kto uczy się w
ten trudny sposób, wiem, że to sprawa Pana Boga. Ale nikt mi
przedtem o tym nie
powiedział. Wcześniej wiedziałam tylko tyle, że sami jesteśmy
odpowiedzialni,
jeśli nie potrafimy dostrzec tego, czego mamy się nauczyć. Dostajemy po
głowie
i jak nie wyciągniemy z tego wniosków, dostajemy jeszcze
raz, ale mocniej.” (E. Kubler-Ross,
“Życiodajna śmierć” s. 126-127)
Skoro
już jestem przy “głosie”, chciałbym skorzystać z
okazji i serdecznie
podziękować Wszystkim, którzy z okazji Świąt Bożego
Narodzenia oraz moich
imienin przesłali do mnie życzenia. Myślę w tym miejscu o Rodzinie
Warszawskiej, Krakowskiej, Katowickiej i oczywiście Poznańskiej a w
szczególności o Teresie z Pniowa, Staszce
ze Starej
Wsi, Alicji z Sosnowca, Zosi z Garwolina, Danucie z Warszawy, Alinie z
Jabłonnej, Annie z Lublina, Ani ze Straduny oraz Violce
i Markowi z Poznania. Czuję się winny, że tak zbiorowo dziękuję, ale
osobiście
nie dam rady wszystkim odpisać.
Dziękuję
również, a w zasadzie najpierw, Wszystkim za dar modlitwy w
mojej intencji i za
odprawione za mnie Msze Św.
Bardzo, bardzo dziękuję!
![]() |